Szukaj Pokaż menu

Nie uwierzysz, co ta strona robi na Facebooku... - czyli pogromcy clickbaitów w akcji

93 404  
476   45  
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że dobry nagłówek może ze średniego arta zrobić hit, z kolei źle dobrany może pogrzebać świetny materiał. Jednak czasami pościg za kliknięciami wymyka się spod kontroli. Strona Stop Clickbait piętnuje takie zachowania i oszczędza ludziom klikania.

#1. "Sprawdź, jak na księcia Jerzego mówią w przedszkolu"

Są już zdjęcia z festiwalu Burning Man 2016. Kolejny raz żałujemy, że nas tam nie było

77 843  
277   18  
O samym festiwalu Burning Man już pisaliśmy, dziś mamy okazję spojrzeć jak go upamiętnił fotograf Jonathan Clark.

#1.

Spowiedź antywindykatora

74 005  
480   120  
mss71 pisze: Barwnie opowiadał o swojej pracy asesor komorniczy? A tak. Napisał parę słów windykator? Napisał. A wiecie, że istnieje też branża antywindykacyjna? Coraz bardziej prężna i działająca w obronie „dłużników”?

Dlaczego w cudzysłowie, wyjaśni się w trakcie. Branża nasza jest coraz bardziej traktowana z niechęcią przez firmy windykacyjne oraz – w znacznie mniejszym stopniu – przez komorników. Powstała w sumie zgodnie z zasadą, że każdej akcji musi towarzyszyć reakcja. Pan windykator radzi, aby z nim porozmawiać? Ma takie prawo. My uważamy inaczej. Rozmowa z windykatorem to dla nas rozmowa ze ślepym o kolorach. Windykator nie wie nic więcej ponad to, co ma w systemie. Gotowe scenariusze rozmów, jakaś kwota, dane osoby, do której dzwoni. Czasami informacja skąd jest zadłużenie pierwotne. I jego jedynym celem jest namówienie dłużnika, aby zapłacił. No właśnie. Czy na pewno dłużnika? Ano właśnie. To właśnie trzeba udowodnić. Jest taki piękny artykuł w kodeksie cywilnym, który o tym właśnie traktuje. Najlepiej – jeżeli jesteśmy pewni swoich racji – doprowadzić do konfrontacji z firmą windykacyjną przed sądem.

Skąd biorą się długi?

Wiecie skąd bierze się znakomita większość rzekomych długów? Ano stąd, że jakaś firma windykacyjna albo fundusz kupuje sobie na giełdzie wierzytelności „pakiet” od jakiegoś – dajmy na to – banku. W tym pakiecie są dane osobowe „dłużników”, kwoty do nich przypisane i parę jeszcze innych parametrów. Najważniejsza jednak jest suma ogólna wierzytelności i suma, za jaką taki pakiet można kupić. Teraz jest duża konkurencja, to ceny poszły nieco w górę. Ale były czasy, że takie „pakiety” można było kupić za… 10% ich nominalnej wartości. Co jest w tych rekordach baz danych? A kogo to obchodzi? A tam może być wszystko. Bo na przykład pani Kasia w 1997 roku nie zamknęła Heniowi kredytu, bo nie dopłacił paru złotych. Bo pan Roman nie zamknął konta pani Dorocie, bo mu się źle kliknęło. Bo jakiś telekom hurtowo wysyłał psy gończe aby podpisywały umowy i okazuje się, że jakaś restauracja „Laura Maria” podpisała umowę na telefon (autentyczne). Tak. Są w takich bazach również niespłacone kredyty. Nie przeczę. Ale to również trzeba udowodnić. A już na pewno trzeba udowodnić wysokość tego zobowiązania. A z tym – uwierzcie mi – bywa różnie.

Kim jesteś dla firmy windykacyjnej?

Póki jednak co, dla firmy windykacyjnej jesteście numerem PESEL z kwotą. I prawdopodobnie z jakimś adresem. Co się teraz dzieje? Ano firma windykacyjna nie wie, czy „dłużnik” tam jeszcze mieszka? To wyśle mu dla zaczepki list zwykły z wezwaniem do zapłaty. Może zapłaci. I wiecie co? Ludzie płacą… masakra jakaś. Albo zadzwoni. I wtedy mu się łaskawie „umorzy” połowę długu. Nie miejsce tutaj na metody urabiania „dłużnika”. W każdym razie my zalecamy daleko idącą ostrożność w kontaktach z firmami windykacyjnymi. Zwłaszcza jak „dłużnik” nie wie o co chodzi. Skoro się nie da urobić dłużnika, to jest na niego inna metoda.

Maszynka do zarabiania

Stało się w naszym pięknym skądinąd kraju, że wraz z rokiem 2010 przyszło do nas nowe. To nowe okazało się bardzo sprawne, odciążyło sądy, miało przyspieszyć obrót gospodarczy. Ogólnie cud, miód i malina. Idea przyświecająca powstaniu tej platformy może i była słuszna. Zachwycali się nią wszyscy. Jaki to powiew nowoczesności, szybkość, sprawność działania. Jak to jednak z każdą ideą bywa, także i ta uległa pewnemu wypaczeniu. I stała się ona w rękach niektórych piękną maszynką do zarabiania pieniędzy. I również w tym nie byłoby nic złego, wszak bogacenie się to nic takiego. W niektórych kręgach nawet jest to cnotą. Tyle tylko, że to bogacenie się było czyimś kosztem. Właśnie kosztem „dłużników”.

Niektórzy już pewnie wiedzą o czym piszę. Mowa oczywiście o tak zwanej platformie EPU (Elektroniczne Postępowanie Upominawcze), działającej przy Sądzie Rejonowym Lublin Zachód, a ściślej przy VI Wydziale Cywilnym tego sądu. W czym rzecz? Otóż cały dowcip polegał (bo trochę się zmieniło) na tym, że taka na przykład firma windykacyjna składała masowo pozwy do EPU uzyskując nakazy zapłaty. Wiecie na jakiej podstawie? Na podstawie oświadczenia, że pan taki i taki miał dług w takiej i takiej firmie. Rozumiecie? OŚWIADCZENIA. I z mocy obowiązujących przepisów w EPU klepało się nakazy zapłaty jak leci i wysyłało ludziom. Często pod nieaktualne adresy, często nie tym ludziom. Oczywiście drobnym druczkiem było coś tam dopisane, ale kto by to czytał. Wszak sąd "zasądził" i jest nakaz zapłaty. A w sądzie wiedzą co robią. Prawda? I tak się te nakazy uprawomocniały i szło to do komornika, który już nie miał innego wyjścia, jak kwotę z nakazu wyegzekwować..

Otóż nie. Po stokroć: nie!

To jest właśnie najlepszy moment na reakcję. Wystarczy krótkie pismo skierowane do owego Sądu w Lublinie, w którym umieszczamy swoje dane, dane tego, co nas pozwał, dane sądu i sygnaturę sprawy (wszystko znajdziecie na nakazie). Jedno zdanie: „Powyższy nakaz zaskarżam w całości, roszczenia uznaję za bezzasadne i wnoszę o skierowanie sprawy do sądu właściwego ze względu na miejsce zamieszkania pozwanego”. Wysyłamy to maksymalnie w 14 dniu od otrzymania nakazu. Jak wszystko pójdzie dobrze, to dostaniecie do domu postanowienie o skierowaniu sprawy do właściwego Sądu Rejonowego. To jednak nie koniec sprawy. Po pewnym czasie przychodzi do domu pismo z Sądu Rejonowego z wyznaczonym terminem rozprawy oraz jakimiś papierami. Celowo użyłem "jakimiś", bo właśnie tak większość naszych klientów je określa. A te "jakieś" papiery to właśnie to, o co nam chodzi. I wtedy wkraczamy my. To znaczy nie tylko wtedy, ale głównie.

Czytaj część II
480
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Są już zdjęcia z festiwalu Burning Man 2016. Kolejny raz żałujemy, że nas tam nie było
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu Ludzie, którzy mieli niesamowitego farta
Przejdź do artykułu Spowiedź windykatora
Przejdź do artykułu Idioci są wśród nas IV
Przejdź do artykułu Jak wygląda praca przeciętnego ratownika w SOR oraz kilka rzeczy, które powinieneś wiedzieć zanim tam trafisz
Przejdź do artykułu 15 zawodów, które już nie istnieją
Przejdź do artykułu Jak zostałem Rockefellerem – przemyśleń (byłego) pracownika stacji ciąg dalszy
Przejdź do artykułu Typowe matki w akcji - jak tu ich nie kochać?
Przejdź do artykułu Japoński nauczyciel, który na szkolnej tablicy tworzy kopie dzieł sztuki (i nie tylko)
Przejdź do artykułu Handel samochodami - oczami uczciwego sprzedawcy

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą